cja. Tylko Osiński, zbity również z rezonu, podjudzał:
— Konia chce brać — konia weźmie — nie dajcie mu, chłopcy!
Żaden jednak nie ruszył wgłąb stajni, a niektórzy nawet powątpiewali o swem uprawnieniu:
— Dyć cugowa stajnia, nie robocza.
— Nie pojadzie sam siać, kiej nie damy siewnika, ani ziarna.
— Strajk, to strajk! — nie wolno nikomu koni ruszać — musi być wszystko „śmierno“ — podbechtywał dalej Osiński.
Ale tyle tylko wskórał, że kilku fornali zaglądało przez drzwi do wnętrza stajni.
— Konia sam siodła — ogłosił jeden towarzyszom, stojącym zewnątrz.
I to odkrycie nie pobudziło ogółu do gwałtowniejszych wystąpień. Pocieszył się nawet któryś z łagodniejszych:
— Niech se jedzie, gdzie go oczy poniosą, kiej mu tak pilno.
— A tam... waszu mać! — zaklął Osiński po rosyjsku.
I wnet odskoczył na bok, bo z głębi stajni zadudnił, jak grom, tentent konia po deskach i doleciał głos Szaropolskiego, nie cierpiący zwłoki:
— Precz mi ode drzwi, bo kogo zatratuję!
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/293
Ta strona została przepisana.
— 287 —