siednich dworów, aby dalej uświadamiać roboczy lud, a Znojno już oświecił i zostawił zastępcę Gładysiaka, którego trzeba słuchać, choć on niby prosty towarzysz, ale przez niego, Osińskiego, pochodzi już od wielkiej władzy ludowej, która świat cały doprowadzi do porządku, a ziemię całą odda w ręce tych, którzy ją obrabiają. Poczem odjechał na żydowskiej furmance.
Były między parobkami gawędy, że ten Osiński łgarz i nie trzeba się spodziewać po jego gadaniu, a że i sam się bojał zostać do powrotu dziedzica, bo go te kulasy od kajdanków już świerzbią. Tylko Gładysiak nabzdyczył się i prawił, że „kiej nie bedzieta słuchali delegatów, to nigdy strajku nie wygrata“. Ale mu na to niejeden odrzucił brzydkie słowo, jako to: „ćwok“, albo:
— Widzita go, jaki „prędzypał“!
Bez oparcia o powagę Osińskiego nie miał nijakiego poszanowania.
Jednak żadnemu nie przyszło do głowy, aby strajk przerwać i zabrać się do siewu.
Dopiero przed zachodem słońca powrócił Edwin na zziajanym koniu. Zeskoczył przed gankiem i rozglądał się, komuby oddać konia do przeprowadzenia, bo nie chciał kompromitować swej władzy, wołając. Nadbiegła gruba Stefka i ofiarowała swe usługi. Szaropolski pogłaskał ją po ramieniu, koniowi popuścił popręgów i po-
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/295
Ta strona została przepisana.
— 289 —