wybrnięcia cało z najgorszej przygody, zaufaniem do ostatecznego triumfu sprawiedliwości, a przynajmniej zdrowego rozsądku.
Ponieważ miał przyjechać w wielki czwartek, już we środę Joachim krzątał się gorliwie około urządzenia wygodnego pokoju dla dyrektora. Przeznaczył mu na mieszkanie tak zwany „mniejszy salon“, skupiający w sobie resztki splendorów dawnego Znojna. Nietylko kazał tu wnieść najlepsze łóżko i inne wygody, ale sam ozdabiał ściany rycinami, wietrzył pokój i przyniósł nawet swój dobry kilim dla ozdobienia ściany przy łóżku. Edwin przyglądał się z upodobaniem tym zabiegom stryja.
— Cieszę się, że stryj polubił mojego Holendra.
— Podoba mi się. Człowiek autentyczny; jest tem, czem być się mieni i czem być powinien. Nie tak, jak u nas, gdzie ministrowie... Ale dajmy im już spokój; uciekliśmy nareszcie od tragi-operetki rządowej; nie mamy tu na szczęście ministrów. Co zaś do pana van der Winder’a — z innego względu chcę mu uprzyjemnić pobyt w Znojnie.
Uśmiechnął się tajemniczo.
— No, ciekawym dlaczego? — pytał Edwin.
Joachim ociągał się z objaśnieniem, niemal zalotnie. Rzekł nareszcie:
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/308
Ta strona została przepisana.
— 302 —