z inteligentną maszyną. Van der Winder wytrzymywał triumfalnie próbą wiejskiego spółżycia, najskuteczniejszą do wzajemnego poznania się ludzi.
Wiosna udawała się coraz lepiej mieszkańcom starego dworu.
W parę dni po Wielkiejnocy Edwin pojechał do miasta powiatowego dla załatwienia interesów urzędowych i zakupów. Joachim pozostał w domu z Hlolendrem, a gdy zmierzch spędził obu z pola, gdzie jeden miał robotę dozorczą, drugi pomiarową, spotkali się przy wieczerzy, następnie zaś odkryli w sobie jeszcze jedno pokrewieństwo duchowe: obaj lubili namiętnie muzykę. Van der Winder grał biegle na fortepianie, a mając słuch dobry i pamięć, cytował, bez pomocy nut, których tu nie było, całe duże fragmenty dzieł Muzycznych, dobierając je na poczekaniu. Tak rozpłomienił Joachima, że stary zaczął śpiewać, giestykulować niby dyrektor orkiestry — i obaj z Holendrem wyprawiali od godziny muzykalny harmider tak zawzięcie, że nie usłyszeli, kiedy zajechał przed dom Edwin. Nawet gdy już wszedł do pokoju, nie przerwali swych popisów, świadczących o wielkiej erudycji i nie mniejszej zapalczywości.
Dopiero zimna postawa Edwina, który stanął
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/312
Ta strona została przepisana.
— 306 —