na uboczu, zwróciła ich uwagę — i zaprzestali koncertu.
— Nie lubisz muzyki zatwardziały techniku? — odezwał się Joachim, nieostygły jeszcze z zapałów, odmłodzony, nieco barokowy w niezwykłej roli barytona.
— Owszem, ale nie w tej chwili.
— Wolałbyś lepszego wokalizatora? Rozumiem. Ale posłuchaj pana van der Winder’a — gra magistralnie.
— Wiem. Chciałbym jednak napie się herbaty.
— To słuszne. Chodźmy do jadalnego.
Przy herbacie i spóźnionej przekąsce Joachim i dyrektor towarzyszyli Edwinowi, który widocznie był przejęty jakiemś zdarzeniem, lub wiadomością, bo nie dopisywała mu zwykła równość humoru.
— Mieliście już dzienniki poświąteczne?
— Jeszcze nie.
— To nie wiecie. Wojska nasze zajęły Wilno! Codzień bierzemy miasta, prowincje — pędzimy przed sobą bolszewików!
— To pięknie! — zawołał Joachim — czegóż więc ty?...
— W Wilnie bronili się ostatni miejscowi Żydzi. Gdy już weszliśmy w ulice, Żydzi strzelali do nas z dachów.
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/313
Ta strona została przepisana.
— 307 —