— I to dobrze. Bo nie obeszło się zapewne bez tego, żeby i Żyda jednego z drugim nie zmiotły z dachu nasze kule. A szczególniej to pożyteczne, jako publiczna demonstracja, po czyjej stronie walczą Żydzi i jak są dla nas usposobieni.
— Przedewszystkiem — ciągnął dalej Edwin — to czyn, to nie manewr strategiczny, ale świetna próba wartości naszego żołnierza. Przecie Wilno wziął właściwie jeden szwadron jazdy! W innem miejscu jeden oficer-zabijaka w sześć koni zajął miasto i wypędził moskiewską załogę! Macie tu gazety — czytajcie!
— Przeczytamy, przeczytamy... Ale opowiedz najprzód, co słyszałeś poza wiadomościami dziennikarskiemi.
— Słyszałem aż nadto — rzekł Edwin gorzko.
Zauważyli ten ton obaj słuchacze i na chwilę zamilkli. Poczem znowu przemówił Joachim:
— Powiedz szczerze, co ci się stało? — bo przynosisz wieści radosne, a wyglądasz wcale nieradośnie...
— Ha, namyślam się.
— Trzeba będzie zaciągnąć się do wojska...
— Jak to? ty? — — Skąd ci to nagle? —
— Stąd, że trzeba nareszcie brać udział w czemś, co żyje, co się udaje, nie zaś grzęznąć w rzeczach, które gniją i rozsypują się.
— No wiesz, to niezupełnie tak...
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/314
Ta strona została przepisana.
— 308 —