stargane życie, drugi zabierał się dopiero do ustalenia swojego — ale po trzech spotkaniach dostrzegli, jeden w drugim pokrewieństwo przyjemne: podkład zdrowego sensu w sądach o sprawach i ludziach, który Edwin mógł wziąć po matce Angielce, ale Joachim, Cudnianin bez domieszki krwi obcej, posiadał również, co dowodziło ubocznie, że zdrowy sens znaleźć się może i w Cudnie.
Joachim siadywał dużo w domu, w wielkim fotelu, pośród starożytnej rupieciarni i bibuły, a rozkołysana, siwa czupryna i twarz gorzka przypominały Lelewela, szczególniej z pomocą jednakiego chrzestnego imienia. W tej postaci zastał go Edwin i dzisiaj, ale tym razem nie samego. Po drugiej stronic stołu siedział przywiędły, ale obszerny jeszcze mnich w habicie kapucyńskim, ojciec Prosper, kolega Szaropolskiego ze szkół. Koledzy pociągali sobie węgrzyna. Obrazek był ułożony jak według starej ryciny.
Gdy wszedł Edwin, Joachim ożywił nieco twarz swą niechętną, której nawet wino nie rozweselało dostatecznie:
— Masz przed sobą, ojcze Prosperze, najmłodszego ze Szaropolskich, który przyjechał z Anglji nas tu uczyć rozumu.
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/32
Ta strona została przepisana.
— 26 —