Pomiędzy spiesznymi kąskami i łykami rzucał zdania urywane, mające widocznie na celu sprowadzenie rozmowy na poziom potoczny i wesoły.
— Gdyby lepsza była pogoda, moglibyśmy ze stryjem rozpocząć dialog... który to już? — — Zanurzylibyśmy nogi w strumieniu, jak czytałem w jedny m dialogu Platona...
— Tyle z niego zapamiętałeś? — odciął się Joachim.
— Mniej więcej tyle. Zato z nauk stryja spamiętałem dużo i skorzystałem. Myśmy już doprawdy wygadali cały tom teorji?
— Tom nie bez pożytku, jak to raczyłeś przyznać.
— Z pewnością. Ale teraz mi już pilniej do praktyki. Panie dyrektorze, chodźmy do pomiarów.
Spojrzeli przez okno. Deszcz nic sfolgował; lał tak przekornie, jakby dla zniechęcenia wszelkich porywów do pracy polnej. Pomimo to Edwin Szaropolski ze swym wiernym pomocnikiem, okryci gumą, uzbrojeni w parasole, z zawiniętemi narzędziami mierniczemi, wychodzili w pole uśmiechnięci.
— Wiecie co rzekł Joachim, nie przekraczając progu drzwi otwartych — to już doprawdy zbyteczna gorliwość; deszcz może przecie ustać około południa.
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/333
Ta strona została przepisana.
— 327 —