Edwin zapoznał się z właścicielami innych fabryk mydła w Cudnie i ujął ich szczerem, a fachowem postawieniem kwestji konkurencyjnej. Obrał sobie specjalność mydła antyseptycznego i lekarskiego, którego przepis posiadał; ułożył się z kolegami o wzajemne nieprzeszkadzanie sobie; ci wzamian dali mu niektóre wskazówki co do zakupu surowców: łoju, sody i olei kokosowych.
Brakło jeszcze tylko robotników-mydlarzy. Wkrótce po zakupieniu fabryki Szaropolski podał swą ofertę do biura rozdawnictwa pracy bezroboczym, pośród których sporo było mydlarzy, ale przez dwa tygodnie biuro nie dało odpowiedzi. Wtedy Szaropolski poznał się osobiście z naczelnikiem owego biura, panem Bursztynem i chciał go przyprzeć do muru.
Bursztyn był źle usposobiony. Roboty było dużo i gadania, bo szturmował nieustannie do lokalu tłum robotników bez pracy, czasem tak natarczywie, że w oknach trzeba było dać żelazne kraty, a przy drzwiach mocne rygle. Jednak ujmująca postać Edwina skłoniła naczelnika do rozpoczęcia pertraktacji. Odłożył pióro, zapalił pięćdziesiątego chyba papierosa, bo kupa ogarków leżała na stole i na podłodze, popił herbaty, skrzyżował nogi, ubrane w długie buty — i przystąpił do rzeczy:
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/65
Ta strona została przepisana.
— 59 —