Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/66

Ta strona została przepisana.
—   60   —

— Ile pan zamierza płacić pracownikom? I czy na dniówkę, czy na akord?
— Ile? — to chyba moja rzecz? — zadziwił się Szaropolski.
— Nie, panie — to nasza rzecz. My nie narażamy naszych robotników na humor i łaskę fabrykantów. Bronimy ich praw.
No — pomyślał Szaropolski — instytucja jest lewicowa. Może to zgodne z duchem czasu? I wymienił cyfrę płacy dziennej, używaną dotychczas w Cudnie.
— To zamało, panie. Chleb zdrożał, ubranie, buty...
— Jestem prawie pewien, że trafię do ładu z moimi robotnikami. Udawało mi się to dotychczas w Anglji, gdzie pracowałem i skąd przyjeżdżam.
— W Anglji? — uśmiechnął się Bursztyn pogardliwie. — Anglja to kraj trustów, raj fabrykantów. W Cudnie musi być i będzie inaczej. Mogę nawet pana uprzedzić, że w branży mydlarskiej dojdzie wkrótce do strajku.
— Jak to? czyżby robotnicy-mydlarze postawili już nowe żądania? — Nie słyszałem o tem.
— Ale my słyszeliśmy — odrzekł naczelnik z wyrazem potęgi.
Pomimo angielskiego stoicyzmu Szaropolski zaczynał niecierpliwić się. Kierownik instytucji,