mającej ułatwiać otrzymanie pracy robotnikom, okazywał się wrogiem fabrykantów, bez których przecie nie może prosperować robotnik fabryczny. Zwrócił się więc do Bursztyna nieco obcesowo:
— Więc pan nie może mi dostarczyć mydlarzy do mojej fabryki?
— Kto panu to powiedział?
— Wydało mi się z pańskiego sposobu traktowania rzeczy.
— A pan jakby ją chciał traktować?
— Chciałbym dostać zaraz robotników, bo fabrykę mam gotową do puszczenia w ruch.
Bursztyn przeciągnął ramiona, jakby go opuszczała już furja walki za prawa ludu, i rzekł łagodniej:
— Da się to zrobić — mamy w spisach mydlarzy — pociągnie to koszty za pośrednictwo.
— Gotów jestem je ponieść.
Bursztyn stawał się coraz milszym.
— A jeszcze jedno — rzekł — czy pan w swej fabryce przewiduje udział w zyskach? dywidendę dla pracowników?
— Nie mogę zaprowadzać dywidendy, bo niema tego zwyczaju u moich kolegów, a ja dopiero przystępuję do grona fabrykantów cudeńskich.
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/67
Ta strona została przepisana.
— 61 —