— No tak... rozumiem: nie wie pan jeszcze, jak i co — namyślał się wyrozumiale obrońca ludu — tylko o takich robotników trudniej — masy już są uświadomione o swoich prawach. Ministerstwo tymczasem nie zmusza do dawania pracownikom udziału w zyskach, ale to przyjdzie. Mamy w regestrach robotników, którzy żądają udziału, i takich, którzy poprzestają na zapłacie za ośmiogodzinny dzień pracy. Tę drugą kategorję trzeba wyszukać, może i porozmawiać z każdym z osobna — zwiększy to jeszcze koszty kancelaryjne. — Iluż panu potrzeba?
— Dwudziestu czterech.
Bursztyn zaczął kreślić cyfry po papierze, dodawać, mnożyć, z czego Szaropolski wyciągnął wniosek, że opłatę wypada uiścić zaraz.
— Czy mogę? — zapytał, sięgając po pugilares.
— Może pan — odrzekł naczelnik zupełnie dobrotliwie.
— Ile to wypada?
— Dziewięćset sześćdziesiąt.
Edwin wyjął z kieszeni banknot na tysiąc marek i położył na stole.
Bursztyn zaledwie spojrzał na banknot, pociągnął herbaty i wygłosił zdanie reasumujące rozmowę:
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/68
Ta strona została przepisana.
— 62 —