— Tak, panie Szaropolski; zasady nasze są niezachwiane, ale w praktyce zmuszeni jesteśmy robić jeszcze ustępstwa na rzecz niedojrzałości społeczeństwa.
— Kiedyż mogę sie spodziewać skutku? — zapytał Szaropolski, unikając rozmowy zasadniczej.
— Niech pan, wyszedłszy odemnie, wstąpi we drzwi na kurytarzu, gdzie napis: kancelarja. Tam pana bliżej poinformuje mój zastępca, Poprawny.
— Jak sie ten pan nazywa?
— Poprawny; wieczny ambaras z tem nazwiskiem! — ale to człowiek realny.
Niebawem znalazł sie Szaropolski wobec odmiennego wcale typu obrońców ludu roboczego. Poprawny niemógł nawet udawać Czecha, według brzmienia nazwiska, bo był Żydem zbyt wyrazistym. Ale, niezwykłym w jego rasie przypadkiem, posiadał figlarny humor. Skoro sie dowiedział, że Szaropolski wraca od szefa, który mu obiecał poparcie, okazał wszelką gotowość do ułatwień.
— Nasz kochany szef zawracał panu pewno głowę: a jaka płaca, jaki udział, jakie mieszkanie? — już ja jego widzę! A panu potrzeba prędko robotników — czy nie tak? Ilu?
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/69
Ta strona została przepisana.
— 63 —