sze wyrobienie sztuki i ofiarował robotnikom swym nadetatowy podwieczorek codzienny. Mydlarze, łagodniejszej zresztą natury, niż groźni metalowcy, lub ponurzy kopacze, zgodzili się na warunki i przystąpili do pracy. Szaropolski dojeżdżał codziennie ze swego mieszkania w śródmieściu do fabryki, obcował ze swymi ludźmi wesoło, choć wymagał pracy sumiennej, i po kilku dniach doszedł do przekonania, że robotnik cudeński nie jest tak straszny, jak go malują, że zdolny jest nawet do życzliwości dla fabryki i jej właściciela.
Pierwszej niedzieli, jaka nadeszła, wydał bankiet na dwanaście osób z powodu inauguracji fabryki. Wieczerza odbyła się w restauracji artystycznej „Futuria“, w części sali ogrodzonej na ten wieczór oleandrami. Nie bez trudu ściągnął na ucztę stryja Joachima, bardzo łatwo ojca Prospera; zaprosił też Szaropolskich: aktora, siodlarza i kancelistę, dla okazania solidarności rodzinnej, dwóch fabrykantów mydła dla uprzejmości koleżeńskiej, pana ministra handlu, D-ra Powidłę, dla ozdoby stołu, i paru panów raczej lewicowych, dla ducha czasu. Już przy majonezie zaczęły się mowy. Edwin przemówił pierwszy, krotko, prosząc zebranych o życzliwość dla fabryki, której nie podawał bynajmniej za instytucję ideową, lecz za własny interes.
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/72
Ta strona została przepisana.
— 66 —