— Szczęśliwy będę — rzekł — jeżeli moje przedsiębiorstwo, przynosząc mi korzyść, nie naruszy nigdy pożytku publicznego, a przyczyni się do wygody publiczności i do zadowolenia potrzeb moich pracowników, których zgromadziłem przy wieczerzy, odbywającej się jednocześnie przy fabryce. Połączmy się z nimi w uciesze i wypijmy za ich zdrowie.
— Dlaczego nie jedzą razem z nami? — odezwał się jeden z panów lewicowych.
Nie było odpowiedzi, zwłaszcza że powstał zaraz kapucyn i w podniosłych wyrazach jął przemawiać na cześć pana ministra Powidły, który w porcie ojczystym przetrwał jako słup portowy trzymający na uwięzi ładowne okręty, pomimo zmiany wiatrów i natarczywości bałwanów. Jak ta nawa handlu i przemysłu trwa przywiązana do naczelnego słupa, tak i serca nasze przywiązały się nazawsze do dostojnej osoby pana ministra. — — Kaznodzieja sypał dalej panegiryczne kwiaty w tym stylu, aż pan minister kichnął rozgłośnie i życzenia ogólne „na zdrowie!“ przerwały potok wymowy kapucyna.
— Dziękuję, dziękuję ojcu Prosperowi i życzliwym przyjaciołom — bronił się dr. Powidło — nie zanadto! nie zanadto! Trwam z obowiązku, siedzę, bo nie widzę wyjścia... Może mnie wkrótce zastąpi kto godniejszy. — —
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/73
Ta strona została przepisana.
— 67 —