— Aparaty nabył pan od Kleina.
— Od masy jego upadłości.
— I robociarze są od Kleina. Więc to tylko dalszy ciąg fabryki Kleina, w innym gmachu.
— Co też pan powiada! Fabrykuję tu inne mydło, aparaty są przerobione, interes z gruntu nowy. Jeżeli zaś pan twierdzi, że należy się coś robotnikom z tamtej upadłości, poszukuj pan na Kleinie, nic na mnie, który z nim nic mam nic wspólnego.
— Właściciel, który przejął tamtą fabrykę, odpowiada za należność, której robociarze pozbawieni byli przez więcej niż półtora roku.
Szaropolski stracił cierpliwość.
— To są brednie. Nie mam czasu na dłuższą z panem rozmowę.
— Wyrzuca mnie jaśnie chlebodawca? — syknął delegat — ale to będzie razem z całą kupą pokrzywdzonych towarzyszów. Odejdziemy wszyscy razem — ja im tylko słówko. — —
Narzucił czapkę zuchwale i poszedł do fabryki.
Szaropolski czuł, że, będąc silnym boxerem, mógłby tego draba powalić, odebrać mu broń, jeżeli ją ma, i oddać w ręce policji. Ale błysnęły mu przez głowę wątpliwości: czy ma za sobą zupełną słuszność? — jakie tu są prawa i jaka
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/80
Ta strona została przepisana.
— 74 —