Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/81

Ta strona została przepisana.
—   75   —

policja? — A przedewszystkiem: jak przyjęli delegata sami robotnicy?
Idąc do walcowni, natknął się na zrozpaczonego dyrektora, Holendra.
— Nieszczęście, panie szefie! mamy strajk w fabryce!
— Robotnicy postanowili?
— Co oni sami wiedzą! — Ten delegat nakazał. Od świtu się zjawił i objaśnia im, że mają prawo do zapłaty od nas za dwadzieścia miesięcy bezrobocia w innej fabryce!
— Wiem; był u mnie. — I robotnicy zgodzili się? — nawet stary Mędrzecki, który nam wczoraj tak pięknie dziękował za ucztę inauguracyjną?
— Delegat prawił i wygrażał, a ci kiwają głowami. Niech ich pan szef sam zapyta.
— A ten... gałgan jeszcze z nimi? — bo nie chciałbym go już spotkać... pożegnałem go... — mówił Szaropolski głosem rwanym, zacierając mocno dłonie.
— Zdaje się, że poszedł — nie słychać jego gadania.
Jakoż w walcowni skupieni byli sami tylko robotnicy miejscowi. Wyglądali wcale nie groźnie, zafrasowani, nawet zawstydzeni. Kilku ukłoniło się Szaropolskiemu, który przystąpił do Mędrzeckiego: