Szaropolski poczekał jeszcze kilka dni, a po tygodniu, gdy robotnicy, pomimo zabiegów dyrektora u majstra Mędrzeckiego i innych, nie stanęli do pracy, postanowił czynność fabryki na pewien czas zawiesić, a zapas surowców, zwłaszcza łoju, który mógłby ulec zepsuciu, odprzedać któremu z kolegów fabrykantów. Natrafił jednak na uzasadnione obawy nabywców, czy łój, pochodzący z fabryki przy ulicy Lubej, ponieważ dotknął aparatów pochodzących od Kleina, nie wpadł przez to samo w kategorię masy, na której robotnicy poszukują swej krzywdy i zapłaty za półtora roku bezrobocia? Fatalna pochodzistość od upadłego Kleina ciążyła przekleństwem na fabryce. Po energicznych staraniach Szaropolski rozprzedał jednak część surowców po zniżonej cenie. Dodawszy tę stratę do innych, wynikłych z przerwania robót, był w niezbyt świetnym humorze.
To też wcale nie gościnnie przyjął pewnego interesenta, który w chwili nieprzyjemnych rozrachunków zjawił się do jego mieszkania.