— Jestem Rosenduft — rzekł otłuszczony osobnik w czarnym chałacie, udającym surdut pan o mnie nie słyszał?
— Nie, panie.
— Nu, ja kolega — ja także fabrykuję mydło.
Wyciągnął z brudnego rękawa kawał limfatycznego mięsa, który mu służył za rękę. Szaropolski udał, że nie widzi, lecz wskazał mu krzesło i milczał pytająco.
— Pan ma wielkie nieprzyjemności ze swoją fabryką? odezwał się Rosenduft, przybierając wyraz współczucia.
— Mam fabrykę tymczasem nieczynną... — skoro pan wie...
— Ja wiem! Te nasze robociarze to są łajdaki, to są leniwe złodzieje!
— Wcale nie! To są ludzie nie rozumiejący ani wspólnego, ani nawet własnego pożytku.
— Ja i to wiem! Oni słuchają te agitatory, te zawodowcy, te gałgany!
— Ależ panie Rosenduft — poco tu gadać o rzeczach powszechnie znanych? Co pana do mnie sprowadza?
— Ja przyszedłem z takie... kamaraderje, z kondolencje... i z propozycje — —
— Słucham propozycji.
— Pan jest z wychowaniem zagranicznem, pan jest a feiner Mann — ja panu chcę pomóc.
Łzawo cyganiące, przenikliwe spojrzenie do-
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/86
Ta strona została przepisana.
— 80 —