— Van der Winder — poprawił Edwin, ale wzruszył ramionami.
— Nu, jak będzie? — nalegał Rosenduft, mniemając, że Szaropolski słabo się broni.
— Nic z tego nie będzie, proszę pana. Może ja nawet przerzucę się do innej roboty.
— Ja mogę razem z panem przerzucie się — ja mam także inne interesy — i pieniądze — i kredyt. Ja znam się na handlu i moja pomoc będzie panu bardzo... pomocna.
— Może kiedyś z niej skorzystam, ale tym czasem nie widzę sposobności i nie wiem, czemu zawdzięczam tak gorące zajęcie się moimi interesami?
— Skończyła się wojna, panie Szaropolski, i my wszyscy obywatele cudeńscy musimy żyć w zgodzie i razem pracować.
— Nie przeczę, — ale dlaczego koniecznie pan ze mną?
— Bo pan jest taka osoba co jest prawdziwy Europejczyk, co wie, że obywatel w kraju jest bez różnicy wyznań. Nu — jak jest w Anglji? jak w Holandji?
— Jest trochę inaczej. — Bardzo mi przyjemnie, że się panu podobam, ale dzisiaj nie skorzystam z pana uprzejmości. Namyślam się dopiero, jak pokierować swoje sprawy.
— Nie dziś, to jutro... pojutrze? Ja sobie pozwolę zostawić u pana mój adres.
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/89
Ta strona została przepisana.
— 83 —