Edwin przedstawił swoje projekty co do fasoli i sukna otwarcie, gdyż wiedział, że Józef, choć nieprzyjemny kompan, jest człowiekiem sumiennym, a w każdym razie nie zdradliwym. Poprosił następnie o radę, komuby zaproponować towary, o które już poczynił zabiegi.
Siodłarz spoważniał, ale nie pozbył się gburowatego tonu:
— Komu? jak to: komu? — trzeba mieć sklep własny.
— Albo znać sklepy odpowiednie.
— Ja tam nie trzymam sztamy z kolonjalnymi, ani z krawcami. Masz ich na każdej ulicy.
— A czy nic możesz mi nazwać takich, którzy skupują na większą skalę? engrosistów? — zapytał jeszcze Edwin.
— To chcesz się udać do Żydów?
— Dlaczego do Żydów?
— Bo innych niema w Cudnie. Jeszcze w mojej branży można dostać skór od garbarzy, chrześcijan. Ale fasola, sukno — to wszystko w ręku Żydów. Taki naprzykład Rosenduft...
— Rosenduft?!
— A co? znasz go?
— Znam jednego. Ale to fabrykant mydła.
— Jaki on tam fabrykant! Dla niego fabrykują inni, a on skupuje i chowa co najpotrzebniejsze dla ludności i śrubuje ceny do góry. Ma mydło i towary łokciowe i licho go tam wie, co
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/93
Ta strona została przepisana.
— 87 —