Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/101

Ta strona została przepisana.
— 93 —

— Czy się pan nie wstydzi?! — Taki młody i żeby nie tańczyć! Chodź pan — zatańczymy.
— Ależ ja nie mam pojęcia, zwłaszcza o tym tańcu — tłumaczył się Stefan energicznie i wesoło, ujęty śliczną postacią i swobodną życzliwością Mańki.
— To tak łatwo! o! niech pań patrzy — —
Na bruku podjazdowym do wozowni wykonywała solo w takt muzyki, unosząc trochę sukie n k i, aby okazać zgrabne trzewiki, rzeźbiące popisowo oberka.
— No, niech pan spróbuje — —
— Może później? — wypraszał się Czemski z pokornym, jak na niego, uśmiechem.
— Dobrze, później, bo teraz bardzo mi gorąco. Widzi pan: włosy mi się rozleciały od zawrarania na odsiebkę, wzięłam na głowę chustkę od Magdusi — —
Niesztucznym swym, ale szczerym wdziękiem pociągnęła ku sobie Czemskiego, który bez namysłu podążył za nią ku dworowi.
A pani Drobińska, idąc wolniej z Bronieckim, goniła doświadczonem, trochę niechętnem spojrzeniem tamtą parę zmówionych nagle z sobą sprzymierzeńców.
— Rozruszał się nasz filozof z Niespuchy — zauważył pan Józef.
— Nic szczególnego — odęła usta pani Kara — ma się za filozofa, którym nie jest, i ogromnie pewny swego uroku.
— To i do kochanej pani trochę, że się tak: wyrażę, tokował?
— Żebym mu tylko pozwoliła — —