Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/113

Ta strona została przepisana.
— 105 —

Kary. umiejscowione tam, gdzie Manieczka wiedziała, że stoi zaciszna altanka nad rzeczką. Głosy nagle ucichły.
Dziewczyna stanęła, zachwiana we wszystkich swych postanowieniach. I po jej ruchu, pomimo ciemności, zrozumiał Czemski, że ona chce stąd uciec. Wiedziony tem przeczuciem, odezwał się stanowczo:
— Wie pani co? powróćmy do domu.
— Ach tak! jaki pan mądry i domyślny!
Stefan nie zaprzeczył i zawrócił, milcząc, w drogę powrotną. A Manieczka, czując przypływ do serca ogromnej ulgi i swobody, sama tłumaczyła swój wykrzyknik:
— Bo pan nie jest, jak wszyscy, którzy dlatego, że okrężne... że taka noc... zaraz głupieją i tytko im głupstwa w głowie? — Pan ma ideę... pan coś zrobi dla kraju... zaraz tak pomyślałam, kiedyśmy się poznali.
— W każdym razie — odpowiedział Czemski głosem szczerym i dobrym — może pani z zaufaniem oprzeć się na mojem ramieniu.