Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/120

Ta strona została przepisana.
— 112 —

bitej do lądu tratwie ku wodzie, pozornie płytkiej i sennej. Za tratwą była mała rybacza łódka, przywiązana łykiem do kołka; dalej rozlew niemal morski, gdyż Wisła toczyła wówczas swe wysokie wody świętojańskie. Ciągniony zachwytem do płynnej roztoczy, świeżo kuszącej nozdrza, wskoczył do łódki, W tej chwili krucha uwięź pękła i łódka odsunęła się cicho od tratwy. Dozorca, pozostały jeszcze na brzegu, krzyknął; już łódka z małym, nagim Stefkiem była daleko — — Prąd, jak zbudzony wąż podwodny, chwycił ją na swe przeguby i unosił ku głównemu łożysku — Stefan poczuł zrazu tylko rozkosz: nieznanym sposobem sunie do nieznanego kraju; wikliny i ciernie nadbrzeżne uciekają w tył tak szybko na lewo — a na prawo Wisła nieprzejrzana, niby w gładki warkocz upleciona z mętnych prądów — — — Na zabawę mu to, czy na zagładę? — — Poczuł jednak wiejący od wielkiego rozlewu chłód złowrogi — i zaczął się ratować. W łódce nie było wiosła, tylko gruby drąg; ten drąg chwycił Stefan i całą siłą dziecięcych ramion jął się odpychać od wielkiej wody ku lewemu brzegowi, który mijał szeregiem niskich zarośli, już podmytych rozlewem. Wzdłuż rzeki, po wyższym, suchym gruncie biegł dozorca niosąc ubranie Stefana, i krzyczał bezsilnie: do brzegu! do brzegu! — Ale porwaną łódkę nósł prąd, dokąd mu była wola. Chciał jednak tylko pokołysać malca, nie pochłonąć; czy z powodu jego wioślarskiej roboty drągiem, czy dlatego, że koryto załamywało się w tem miejscu kolanem, łódka zaczęła się zbliżać do zatopionych krzaków. Już pręty wikliny migały tak blisko, że gdyby kawał sznu-