Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/140

Ta strona została przepisana.
— 132 —

— Naturalnie potrzeba zawodowców.
— I ludzi... idących w przyszłość.
— To frazes... z przeproszeniem, panie Czemski; wszyscy idziemy w przyszłość.
— Chronologicznie — tak; lecz nie wszyscy postępowo, ewolucyjnie, szanowna pani.
— Zwycięży mnie pan w teorji — rzekła pani Jadwiga z udaną może pokorą — ale w tym wypadku praktycznym, czy pan sądzi, że szkołę rolniczą ludową poprowadzą lepiej zawołani gospodarze wiejscy, czy ludzie z miast, nawet bardzo uczeni?
Stefan spostrzegł, że pani Godziembina wchodzi w samą istotę zatargu, że więc musiała uważnie śledzić wczorajszą dyskusję. Odpowiedział: — Do kierownictwa trzeba jednych i drugich: dobrych praktyków i ludzi... ogarniających dalsze i wyższe cele, do których lud należy prowadzić... raczej... rozumiejących to, czego lud nasz, jeszcze surowy, choć genjalny, nie potrafi sam sformułować.
— I tych drugich, tych znawców pragnień i przeznaczeń ludu, pan odnajduje po miastach?
— Przeważnie — odrzekł Stefan bez należytej stanowczości w głosie.
Przypomniały mu się podobne rozmowy z Manieczką; mawiała ona inaczej, z młodszym temperamentem, ale właściwie to samo. Pani Jadwiga dwiema prostemi uwagami w formie zapytań zachwiała w nim bardziej jego wnioski, niż wszystkie wczorajsze wywody. Kto wie, rzeczywiście, czy ta szlachta wiejska, to jest: najlepsi z nich robotnicy, czy nie są zdolniejsi do pracy z ludem, niż my, ludowcy teoretyczni?... Siedzą pospołu na ziemi