Tylko nie smutek je ogarniał; ludzie zamiłowani do swych zajęć nie bywają smutni. Pan Józef Broniecki, naprzykład, zmieniał tylko, stosownie do pory roku, projekty, nigdy — humor.
— Kopią się grzecznie buraczki — — sto pięćdziesiąt korcy z morgi — kontrakcik z cukrownią wykoncypowany artystycznie — szczebiotał pan Józef pieszczotliwie, zacierając ręce, podczas wieczerzy z córką.
Manieczka, która wiedziała z lat poprzednich, do czego zmierza takie jesienne zadowolenie ojca, próbowała oponować:
— Już tatusiowi do tej Warszawy pilno! Na wsi jeszcze mnóstwo roboty.
— Takiej, że ją Wierzbosio odrobi za mnie, jak nastawiona maszynka, a za ciebie Magda. Siewy skończone, kontrakciki gotowe — trzeba się trochę w stolicy ludziom pokazać, nawet prosili mnie o odczyt w Towarzystwie Centralnem, trochę o bydełku, trochę o chilijskiej saletrze. Palnę im — —
Manieczka odęła wargi, a pan Józef dalej:
— Córuś także się zabawi. Ciotka Obichowska dużo przyjmuje; przed adwentem czas jeszcze potańcować.
— Kto tam teraz tańcuje!
— Właśnie, że mi pisano, A w adwencie są i rauty, dużo młodzieży — — Oleś Leśniowolski ciągle się dopytuje, kiedy przyjedziemy do Warszawy.
Manieczka z przesadnem obrzydzeniem wzruszyła ramionami.
— Nie on jeden; wielu innych bywa u ciotki
Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/146
Ta strona została przepisana.
— 138 —