Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/149

Ta strona została przepisana.
— 141 —

— Tego groszku jeść już nie można — struś by go nie strawił — —
— Nie udał się ogrodnikowi ostatni posiew, tatusiu. Już późno, nie chce się wiązać w strączki młodszy — a to stary groszek.
— Bo się ogrodnik rozbrykał. Ostatniej niedzieli wyjechał bez pozwolenia do Łowicza, wrócił po północy, z nogami na fornalu. Wyleję go.
Manieczka zamilkła, choć wiedziała, że ogrodnik jest umiejętny i uczciwy, a podchmielą sobie tylko w święta, bez szkody dla ogrodnictwa. Zmiarkowała, że sprawiła ojcu przykrość, więc prawie rozrzewniona jęła go głaskać ustępliwemi słowami:
— Wie tatuś co? — weźmiemy Magdusię — z sobą do Warszawy — —
— O, widzisz: dobra rada. Rozerwie się dziewucha i wywietrzeją jej z głowy pomylone romanse.
— A ja mogę z tatusiem zamieszkać w hotelu, nie u cioci Obichowskiej? Będę miała swoją służącą — —
To nie trafiło do przekonania panu Józefowi:
— Trudno będzie. Ja mam dużo interesów. Ciągle z tobą chodzić nie mogę, a jakże we dwie takie sarenki będziecie się szastały po ulicach, po restauracjach? — niepodobieństwo!
— Dobrze; to będę mieszkała u cioci.
— A poczciwa pani Rozalja umieści i twoją służącą. Ciotunia ma i mieszkanie i serce obszerne.
— I będę przyjmowała, kogo mi się podoba, W salonie cioci?
— No... porozumiesz się z nią łatwo.