W garderobie wszczął się ruch, zwany „pakowaniem“, który nie był prostym aktem złożenia do kufrów rzeczy, potrzebnych na pobyt w Warszawie, ale długim ich doborem, pełnym artystycznego namysłu. Trzeba było odświeżyć kilka sukien, przeciągnąć nowe wstążeczki przez „wstawki” różnych batystów; dać kowalowi do naprawy zamek od kuferka, oderwany poprzednio z niecierpliwości, że klucz się gdzieś zapodział — wykonać mnóstwo niezbędnych robót.
Magdusia, gdy się dowiedziała, że pojedzie do Warszawy, rozpłakała się najprzód nad swym losem, potem zaczęła mu się przyglądać i doszła do wniosku, że los jest tymczasem nie srogi, nawet ponętny. Wróci stamtąd przecie, a tymczasem zobaczy wielkie miasto, o którem nasłuchała się dziwów, rozjaśni strapione myśli, zobaczy, jak to ludzie tam bawią się, a tańcują, a zalecają się, a stroją — — zobaczy i rój chłopców: paniczów, studentów i gminiaków cudnie ubranych, — może z dziesięć razy tyle chłopa, ile na jarmarku w Łowiczu widziała. Może jej kto wybije z myśli dziwaka Rykonia, który i łaskaw na nią i jej nie chce, jakoby jakiej zapowietrzonej — — Ej, nie! Rykonia nie zapomni, ale na innych spróbować można, czy też oni tak nieczuli? — Więc Olczakówna, gotując stroje dla panienki, nie zapomniała też o swoich, dworskich i chłopskich, bo niewiadomo, jak się tam ubrać wypadnie. Marzyła nawet, że dostanie do jednych kapelusz, do drugich bursztyny.
A wieś, jakby na pożegnanie dobrych ludzi ze Sławoszewa, wdzięczyła się w rozjaśnionej pogodzie, pod koniec października. Oziminy tak pię-
Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/151
Ta strona została przepisana.
— 143 —