gwarzali o założeniu u nas towarzystwa okręgowego na wiosnę.
— Oj, rety! już na wiosnę? — zawołał Selwestrowciz.
— A dopóki chcielibyście czekać, somsiedzie? Kiej co dobre, śpiesz się doń, bo może uciec — rzykł Rykoń.
Nowy projekt realny ubudził w gospodarzach niektóre wątpliwości. Przemówił Żułek:
— Ślachty mało w okolicy; jakież ci to będzie towarzystwo?
— Taka bieda, po waszemu? — odparł Rykoń nieco ironicznie — to nas więcej będzie w zarządzie, gminiaków.
— I nową składkę nałożymy na siebie — powątpiewał Pełka.
— Kto nie chce się zapisać, płacił nie będzie. A potem, jak zobaczyta, co to za robota przyłączona do swojej własnej centrali, niby do Warszawy, każdy się naprosi jeszcze, żeby płacić głupiego ruble.
— To niby gubernator nie ma do tego nic? — odezwał się znowu najmniej świadomy z obenych, Selwestrowicz.
— Jemu tam gubernator! — objaśniał Workowski. — Gubernator je tylko od tego, żebyśmy powstania nie robili.
— A od tego, coby ludsiom na roli lepiej było, mamy swoje naczelniki — dodał Rykoń głosem głębokim od przeświadczenia.
— Jacyż to oni? jacy? — zapytało naraz paru gospodarzy.
— A bo to mało ich, prezesów w Warszawie,
Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/157
Ta strona została przepisana.
— 149 —