Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/16

Ta strona została przepisana.
— 8 —

Chrupał i chlipał zajadłe, aż pełnemi ustami musiał odpowiedzieć Mańce, która wpadła do jadalni. Powitanie, pocałowanie ojca w ramię, wręczenie mu zamkniętej depeszy — odbyło się, zanim przełknął.
— Dzień dobry, Mań... co to?
— Depesza.
— Niam, niam... — przełknął i odetchnął. — Zobaczymy.
Podczas gdy otwierał, Mańka z za krzesła zaglądała wesołemi, sprytnemi oczętami, podrygując na palcach, a biła od niej taka fala dziewczęcej niecierpliwości, że ojciec ją poczuł i odwrócił się na krześle.
— Poczekaj, Manieczko! może coś wcale nie dla ciebie.
— Ee, proszę tatki! stara już jestem, mogę wszystko wiedzieć.
Żywy prawie, jak córka, ale raczej podległy tyranji Manieczki, niż nad nią panujący, pan Józef powstał żwawo z krzesła, poszedł do okna i przeczytał dla siebie tekst depeszy: „Przyjedziemy Sławoszewo czwartek południe w wiadomej sprawie. Sprowadźcie Rykonia. Jerzy Godziemba — Aleksander Leśniowolski — Czesław Młocki“.
— No, możesz to wiedzieć, Maniuś, a nawet koniecznie: trzech druhów przyjeżdża do nas pojutrze o południu. Potrzebne: obiad, kolacja i pokoje gościnne.
— A widzi tatuś, że mogłam odrazu... Cóż to za panowie?
— Dwóch od Sasa — statyści, jeden od lasa