Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/195

Ta strona została przepisana.
— 187 —

— Prosiłaś prezesa o uwolnienie Czemskiego?!
— Prosiłam.
— A tam, w tej ptaszkami, nakrytej przez policję, powiedziałaś swoje nazwisko?
— Kiedy mnie zapytali, powiedziałam. Jakże miałam zrobić? powiedzieć inne?
— I odpaliłaś Leśniowolskiego?
— Nie, ale zrozumiał, że nie warto o mnie się starać — —
Pan Józef zachmurzył się na dobre:
— Hm, hm... Toś ładnego piwa nawarzyła. Maniuś: powiedzą, żeś... zaręczona z Czemskim.
— Czy to tak straszne, tatusiu?
— Jakto?! — wybuchnął Broniecki — bez poradzenia się ze mną, bez mojej zgody zaręczyłabyś się z tym wartogłowem?! Tegom się po tobie nie spodziewał!
— Nie jestem zaręczona — odrzekła smutno Mańka.
— Mam nadzieję! Ale dosyć i tego, żeś obrosła po świecie nasze nazwisko, połączone z tym jegomością. Nie wiesz nawet, kto on taki, skąd się przydyndał w okolice Sławoszewa...
— To bardzo porządny człowiek — zaryzykowała Mańka.
— Porządny! — sąpał pan Józef, chodząc po pokoju — to nie dosyć, że nikogo nie zabił, ani okradł! — — Przewrócona głowa, nie szlachcic...