oświecenia i świadomości, zakończonej nieszczęściem — uszlachcaliśmy masowo ludzi pożytecznych. I to szlachectwo polskie nie miało nic wspólnego z feodalną szlachtą Zachodu, ani z hierarchiczną kamaryllą Wschodu; posiadał je równouprawniony obywatel polski, civis Polonus; było to coś w rodzaju patentu dojrzałości do udziału w rządzie i w prawach obywatelskich. Gdybyśmy się dotąd rozwijali normalnie, takiej szlachty byłoby jeszcze więcej; byliby w niej i nowi chłopi — obywatele i mieszczanie — z czasem wszyscy zdolni do sprawy publicznej. Jeszcze krok dalej: zniesienie dziedziczności praw szlacheckich, a stalibyśmy się idealną gromadą republikancką. I dzisiaj, pomimo setnych przeszkód zewnętrznych, ten proces historyczny trwa: lud się budzi do obywatelstwa, czyli do polskiego „szlachectwa”, szlachty zaś, w znaczeniu stanu uprzywilejowanego, niema już wcale. Są pretensje, niczem nieuzasadnione, do przewodnictwa w narodzie naszej śmiesznej, ospałej arystokracji, która też przecie ze szlachty wyrosła; są wsponienia, utyskiwania niektórych rodów, rzeczywiście w przeszłości zasłużonych; ale to już przepada zupełnie w ogólnej „szlacheckiej“ robocie, która jest i trwa, w przeciwieństwie do tak zwanej „Polski ludowej“, której niema, która istnieje tylko w głowach, oszołomionych ewolucją społeczną niepolskiego zgoła typu. Ameryka jest „ludowa“, bo powstała z rozrostu gminu. Ale Polska ma swój własny typ rozwoju, zdawna ustalony.
Broniecki słuchał uważnie długiej konferencji doktora, miarkując sobie ubocznie, że musiał on mieć już gotowy taki odczycik od parady, Nie wąt-
Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/208
Ta strona została przepisana.
— 200 —