Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/238

Ta strona została przepisana.
— 230 —

was miejsce zebrań i doskonałe wzory gospodarstwa?
— A no, myśleliśmy, że kiej łaska, to już łaska — rozśmiał się Bembenista, pokazując zęby, raczej drapieżne, niż wdzięczne.
Owocny mrużył oczy, przecierał szkła okularów i mówił dalej delikatnie:
— Niewłaściwie mówicie: łaska, Ani to łaska, ani my panowie jacyś; jesteśmy, jak wy, z ludu, tylko doświadczeńsi. Pragniemy tu urządzić dla was rzecz pożyteczną, ale w miarę możliwości i za waszą nieprzymuszoną zgodą. Zgadzacie się przecie na szkołę rolniczą?
— Co się ta zgadzać mamy na cudzem? Żeby nam dali Niespuchę, tobyśmy wiedzieli.
— Nie o to pytam, ale czy wam ta szkoła jest po myśli?... Przecie to zakład użyteczny dla całej, okolicy, dla kraju — —
— To niby nie dla nas tylko, Mielniaków?
Dla was przedewszystkiem, jako najbliższych sąsiadów, ale i dla innych. Jesteście przecie obywatelami kraju!
— Takie tam nasze obywatelstwo! Chudziaki my, panie prefesorze, — Inna rzecz. Jednak rozumiecie, zdajecie sobie sprawę, że taka szkoła jest dobrodziejstwem dla ogółu? — —
Bembenista wzruszał ramionami, a z oczu mu błyskała buntownicza ironja. Aż się Kołaczyński za niego zawstydził i przemówił:
— Niechta będzie szkoła — nie przeszkadzam.
Od pewnego czasu Winter przerwał robotę