jeżeli nawet stanie, tamtego domu ludowego nie zastąpi. Więc pocóż go dyskredytować?
— Ależ powtarzam, że to forteca wstecznictwa, nowa Basty ja! Ten dom chcą wyzyskać dla swoich celów wrogowie ludu i nasi, zapomocą przekupionego mielniaka, Jana Rykonia!
— Rykoń przekupiony?... — wzruszył ramionami Winter i przestał się spierać.
Owocny, poczytując to za kapitulację, chcia rozczulić nieubłaganego agronoma:
— Kochany panie Stanisławie! nie znacie nędzy i przewrotności tych knowań...
— Może ich nie doceniam. Ale wiem jedno, że ja tu nie wydam żadnej opinji na piśmie o szkole, ani o fermie, póki ten projekt nie będzie pewniejszy. Nie żałuję, żem przyjechał; gdy rzecz cała będzie przychodziła do skutku, będę miał o gruncie wyobrażenie.
Stanowcza niechęć odbiła się w głosie i postawie Wintera tak wyraźnie, że zmroziła Owocnego ostatecznie.
— Więc mnie opuszczacie?
— Wyjeżdżam.
— Ha trudno. Ja tu jeszcze pozostanę; przywykłem do samotnego pionierstwa.
I rzerzywiście, za godzinę profesor pozostał dworku bez pomocnika. Przywołał Agatkę i poprosił, aby go zaprowadziła do Mielna, do chaty Maryniaka. Sam nie chodził do wsi, gdyż psy, nieprzywykłe do jego postaci, srodze go nie lubiły.
Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/241
Ta strona została przepisana.
— 233 —