Machnął Bembenista o sążeń na prawo, docinając do usłanej już drogi Rykoniowej, a gdy wysięki nową prętowej długości, na trzeciego ruszył Fudała. Świstały zgodnie kosy, rzadko kiedy minęły się głosem — i słał się w głąb żyta gościniec szeroki, czołem postępujący w trzy schody, przekreślony dwoma nasypami bujnych pokosów. Gdy doszli do końca łanu, Rykoń stanął, wyjął z za pasa osełkę i zaczął ostrzyć żeleziec. Za jego przykładem poszli parobcy i rozległ się po cichem polu ostry zgrzyt metalu, urągający powietrznej melodji skowronków.
— Docinaj-no, Michał, jak się patrzy! — warknął Rykoń, odrzucając butem pokosy Bembenisty i okazując pod niemi zbyt wysoki grzebień ściernia. Patrzaj! Ignac zgolił, jak brzytwą.
— Ale nie ma tej szyrokości zajęcia co moja bronił się Bembenista.
— Bo tyli nie urósł, co ty. No dalej!
— A nie ciągnijcie-no za sobą tak ostro, gospodarzu — aż dech zapiera — wypraszał się znowu Fudała.
— Widzicie go! pochwalić tylko, już go zapiera!
Zagrały znowu kosy potrójnym świstem, żeńcy wcinali się coraz głębiej w łan, poważnie i zajadle, — A pies Kasztan, pozostawszy na miedzy, spoglądał za kosiarzami i długo się namyślał: poco on tu przyszedł? Był z rodu Owczarskich, ale że owiec gospodarz nie trzymał, Kasztan nudził się trochę w Rykoniowej zagrodzie, jak każda istota bez zajęcia i wykolejona. Przeżywić się w bogatej chacie było nie trudno, ale pies nie miał ani sza-
Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/25
Ta strona została przepisana.
— 17 —