z panem dziedzicem, z panem Godziembą. Bo jak to mówią: czem skorupka za młodu nasiąknie...
— O to, to właśnie — uradował się Broniecki — lubię z wami gadać, bo jest z kim... Poczekajcie — ja się wam dowiem, co pan Czemski zamyśla o tej szkole w Niespusze. Choć to z więźniem niełatwo się porozumieć, już ja potrafię — — Spodziewam się, ze pan Owocny prztyczka w nos dostanie.
— Dziękuję za jedno, panie dziedzicu, ale druga bieda gorsza, przy samej skórze — rzekł frasobliwie Rykoń, jakby się wstydził za swych sąsiadów gminnych.
— No? co tam?
— To, że podatku wiosennego na budowę nie chcą mi z gminy płacić — —
— O psia! to gorzej — —
Zaległo krótkie milczenie, które przerwał Broniecki:
— To już wasza rzecz, Janie. Albo trzymacie gminę za łeb, albo jej nie trzymacie — — Ja tu nie poradzę.
Znowu zamyślił się i po chwili rzekł mniej stanowczo:
— Chyba pan Godziemba? —
— Postanowione było tak, że od pana Godziemby dopiero na świętego Jana nowe pieniądze nadejdą, a na teraz miały być z gminnej składki wiosennej — objaśnił Rykoń.
— W takim razie już nie wiem... ja także na przednówku pieniędzy nie mam... Ale przecie ten
Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/250
Ta strona została przepisana.
— 242 —