Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/251

Ta strona została przepisana.
— 243 —

podatek jest uchwalony — niech go wójt egzekwuje.
— To się wie, że będzie egzekucja; ale póki ona będzie, roboty mi staną, A tu już murarze przyśli aż z Lubartowa, najtęższe, belki i krokwie wszystkie na miejscu — tylko się prosi ta chałupa, żeby ją do nieba dźwignąć — — i ciepło — ochota w człeku zbiera.
— Rozumiem, rozumiem — rzekł Broniecki, ujęty przez zapał chłopa do dzieła — no... jakżeby tu? — — chcecie, żebym napisał do Modrzewca, aby pan Godziemba przyśpieszył wypłatę raty świętojańskiej?
— Można, kiedy łaska — odrzekł Jan bez przekonania.
— Jakże? nie chcecie?
— Bo to, proszę pana dziedzica, trochę wstyd wyznawać się panu Godziembie, że już w samym początku robota staje u mielniaków. U niego to wszystko silnie idzie i sporo, a jak pomiarkuje, że my słabe i głupie, to nas może opuścić.
Zastanowił się Broniecki nad ojcowską iście pieczołowitością Rykonia o dobro Mielna i rzekł, patrząc mu przyjaźnie w oczy:
— Ciasno wam, Janie, między tymi wszystkimi szkodnikami i podmówioną gromadą — co?
— Póki ta jeszcze ręce chodzą, wytrzymam uśmiechnął się dzielnie Jan, robiąc wyraziście ramionami.
— Trzasnęlibyście w pysk na prawo i na lewo?