Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/262

Ta strona została przepisana.
— 254 —

— Nawet żeście się już całkiem przebrali po mielniacku, i stanik, i spódnica — uśmiechnął się Jan uprzejmie.
— Przecie choć raz zauważyliście! — odrzekła Magda ośmielona. — Chcę wam tutaj być przydatna, Janie!
Spojrzał Rykoń pytająco, znowu spoważniali a dziewczyna znowu pokorniej tłumaczyła się:
— Potrzebujecie sklepowej do tego domu? — — sami mówiliście mi w zimie, kiedyśmy się to z panienką przed waszym domem zatrzymały, jadąc do Łowicza? — —
— A no, potrzebna będzie — jeno jeszcze i domu niema, i różne trudności przeszkadzają.
— Ja poczekam, Janie!
— Gdzież to? w Mielnie?
— Zgodziłam się na służbę do waszej siostry, Workowskiej Jagny.
Rykoń skoczył z podziwu:
— Nie mówiła mi! Jakaż to dla was służba po dworskiej wygodzie?!
— Poczekam, aż mnie będziecie potrzebowali...
Upór dziewczyny podobał się jednak Rykoniowi. Oglądał ją uważnie, przychylnie, zgadując łatwo jej wybieg prosty, skierowany do jednego zawsze celu. Pochlebiało mu to nawet, lecz i niepokoiło go, gdyż postanowienia co do swego życia osobistego miał niezłomne. Mówił z rozmyślna obojętnością.
— Potrzebował ja was nie będę tymczasem, Magdalena; a jeżeli kiedy, to do domu gminnego. Dopiero ci ma stanąć — a czy w tym roku sklep