Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/273

Ta strona została przepisana.
— 265 —

— Prawda! — zawołała Mańka — niech tatuś pośle depeszę!
— Sfiksowałaś, Maniuś?! Nie można okazywać, że nam tak pilno go oglądać!
— Ależ nie, tatusiu — rzekła Manieczka, jakby zawiedziona na domyślności ojca — depeszę z powinszowaniem! A doktór przecie coś odpowie.
— Hm... to można — nawet się należy doktorowi, z którym sojusz zawarłem. — Oj, ty, Metterniszku różowy!
Wysłano więc niezwłocznie depeszę, a Manieczka napełniła zaraz dwór wesołym gwarem. Nie było już, niestety, w garderobie Magdy Olczakówny, przyjaciółki, zato nowa praktykantka na pokojówkę, Zosia Pełczanka, rozśmieszała wszystkich swem nieobyciem z pałacową kulturą.
— Tatuś! — krzyczała Manieczka przez drzwi swego pokoju, gdzie się ubierała — Zosia mi podaje do czesania szczotkę od zębów!
— Pilnuj, żeby ci pachnącego mydła nie zjadła, bo gotowa się otruć — odpowiadał zdaleka pan Józef.
Cała służba krzątała się raźniej po domu i kuchni, widząc znowu dziedziców w dawnem, promiennem usposobieniu, a kanarki w klatkach zaczęły śpiewać na zabój.
Po obiedzie poszła Mańka sama do sadu, którego pilnie dozorowała.
— Tu mi dopiero wiosna!
Wielki sad szalał dziewiczemi zapachami z nabrzmiałej roli i młodego liścia, które ogarnęło drzewa owocowe cieniem jeszcze rzadkim, pełnym zielonego słońca. A cała kwatera śliw i wisien już