ważnych spraw, które się wyłoniły niespodziewanie w okolicy.
— Ależ proszę — odpowiedział zrezygnowany już Czemski. — Jakież to nowe powstały sprawy?
— Jeżeli pozwolicie — potem. Pijmy najprzód klasyczną kawę nieocenionej panny Agaty. — Niema jej tutaj? — dodał, wietrząc raczej, niż szukając ślepemi oczyma.
— Niema. Pijmy kawę.
— Co to jednak wieś! — rzekł po kilku łykach profesor — jakie balsamy!
— Doskonale! — myślał Stefan, popijając także — jakoś go wieś udobruchała i oniemiła. Nie będzie mi tyle głowy suszył „sprawami”.
Ale z profesorem trudno było właściwie mówić o czem innem; na szczęście długo nic nie mówił, pijąc i jedząc łakomie. Gdy skończyli, odezwał się Czemski:
— Mówiła mi Agatka, że profesor ma zwyczaj odbywać codzień rano przechadzkę do Mielna?
— Przechadzkę? — nadął się Owocny — tak się to zdaje niewinnemu dziewczęciu!
— Chce pan powiedzieć: Agatce? Ona jest dosyć... cwana.
— Ej, nie wierzcie temu — odparł profesor — rozmawiałem z nią sporo temi dniami: to natura kryształowa... Bo, że, myśląc o swym losie, poszła za jednym i drugim mężczyzną, to mnie przecie nie gorszy. Nie jestem starożytnym moralistą...
— Ho, ho! — Uśmiechnął się Stefan — widzę, że profesora zajmują kobiety?
— Cóż? człowiek nie jest wyłącznie maszyną do myślenia o pożytku cudzym, drogi panie Stefanie.
Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/80
Ta strona została przepisana.
— 72 —