— Widziałem! — zawołał profesor z rosnącym zapałem — przejeżdżała tędy niedawno; wysoka, czarna, sucha...
— Ale gdzież tam! — przerwał Stefan prawie z oburzeniem — świeżutka blondynka, raczej okrągła, średniego wzrostu.
— Może być; ja, rozumiecie, mam wzrok trochę... Więc do którejże tam dobieraliście się?
— To znowu nie — odrzekł Czemski z pewnym niesmakiem — panna Broniecka jest na wydaniu, ale nie za mnie. Mocno rezolutna, nie uszanowałaby powagi samego profesora, gdyby go spotkała — ale wcale nie głupia i nawet tak... wygląda na dobre dziecko.
— Jednem słowem: ananas nie dla nas. A ta druga, Drobińska?
Czemski parsknął nerwowo. Zapomniał, że profesor nie jest stosowny na powiernika. Przedmiot go uniósł.
— Ta... wie pan? — — jakby to powiedzieć? — — Gdyby uczynić jej stanowczą propozycję, uciekłaby od męża dzisiejszym kurjerem. To się czuje...
— Prawda?! — zawołał profesor rozpromieniony — kiedy kobieta ma do nas pociąg, to się czuje...
Czemski odął wargi pogardliwie, spoglądając z góry na drobnego towarzysza, który się z nim równał, jako zdobywca kobiet. I przerwał rozmowę.
Ale Owocny rzucił nagle zapytanie, dziwnie brzm iące w jego ustach:
— Jakiego jesteście zdania: czy, zmawiając się z kobietą... cudzą, należy natychmiast uprze-
Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/84
Ta strona została przepisana.
— 76 —