Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/98

Ta strona została przepisana.
— 90 —

Teraz pani Kara i Manieczka rozdawały cukierki dziatwie roślejszej, skorej już do biegu i chwytania, i zupełnie drobnej, do której przypadły matki, forytując im do obłowu rączyny. Namnożyło się tam cichej, osłupiałej rozkoszy i smakowitego mlaskania.
Pastuch Kobuzek, wielki muzykant, który dotąd rzępolił tylko zcicha na skrzypicy od czasu do czasu, jakby na oskomę do tańca, urżnął nagle od ucha oberka. Zawtórzyły drugie skrzypce Antka Nowotnego i basetla Dzięcioła, pomocnika organisty, a w bębenek zadudnił Franciszek Wąs, który głuchy był, ale takt trzymał niechybnie, miarkując po ruchach reszty muzykantów.
Więc posypała się młodzież ku otwartym narozcież trzem bramom wozowni, a Kasia Jagiełłówna, ośmielona przez swą godność przodownicy, przyszła zaprosić samego pana dziedzica do rozpoczęcia z nią tańców. Pocałowała go w rękę, i w całym blasku swej urody, podniesionym przez piękny, archaiczny strój łowicki, oczekiwała na zgodę. — Broniecki pokręcał wąsa, wpatrywał się dość długo w niebieskie oczy, uciekające spojrzeniami na boki, w niecierpliwe do śmiechu usta dziewczyny, jakby się namyślał, czy nie będzie przy niej śmieszny w tańcu. Wreszcie, zwracając się do Czemskiego i pani Kary, rzekł:
— Jakże tu odmówić, gdy zaprasza sama Katarzyna Jagiellonka?
I poszedł z nią w taniec wstrzemięźliwy, jednak regularnie odmierzony, z ochoczym podrygiem, z lekkim hołubcem, z zatoką prawej nogi oznaczającą przyklękanie.