Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/105

Ta strona została przepisana.

— Ależ, stryju, nie jestem pijany!
— Drugi raz cię widzę tego lata w stanie zamroczonym, który przystoi tylko ludziom słabym i niezadowolonym ze swych działań.
Zaczęła się znowu reprymenda, nie proporcjonalna do moich wykroczeń. Nie buntowałem się jednak. Po chwili Piast zapytał uroczyście, jakby chodziło o materję status:
— Chciałeś jeszcze coś jeść, czy pić?
— Gdyby nie stryj, napiłbym się kawy i kieliszek konjaku.
— Więc te pieniądze, które miałeś użyć na dosycenie swego sybarytyzmu, daj dzisiaj na sprawę ogólną, — n. p. na oświatę ludową. Częstowałeś mnie przecie winem — poczęstuj lud kilku dobremi elementarzami.
— Ależ z największą przyjemnością. Tylko nie mogę wiele, jestem u schyłku podróży...
— Daj cenę kawy i koniaku.
Wyjąłem z kieszeni pięciomarkówkę i podsunąłem ją, z pewnem zażenowaniem, chudemu i nic nic jedzącemu towarzyszowi.
— O, nie! ja się nie zajmuję zbieraniem składek. Znasz przecie organizacje i osoby?
Zawstydziłem się i uradowałem zarazem.
— Policzę pieniądze po zapłaceniu hotelu. Może będę mógł dać więcej.
— Daj, ile możesz. Nędzy jest tyle! — a duchowej więcej jeszcze, niż materjalnej.
Nadmieniłem, że wszystkie nasze składki, jawne, czy tajne, idą żółwim krokiem, bo właśnie tylko ludzie mniej zamożni myślą o sprawie ogólnej.
— Tymczasem jest tak, ale będzie inaczej — odrzekł Piast z przekonaniem. — Gdy zachodziła potrzeba,

93