Nasz zarząd kolei — przecie to także małe państwo i społeczeństwo, urządzone nie tak źle, jak Rosja, jednak okazujące w sobie i przeżytki starego protekcjonalizmu, i wyzysk siły roboczej na korzyść mało pożytecznych akcjonarjuszów, i hierarchję niesłuszną, nie mierzoną przez siłę pracy i zdolności, — i ducha nowego, rewolucyjnego, który wszedł do tych zatęchłych gmachów niewiadomo kiedy, nie zaproszony zaiste przez zarząd, ani przez kontrolę państwową. Staliśmy się nawet my „kolejarze“ jakąś osobną klasą, urzędowo niejako rewolucyjną; nabraliśmy znaczenia, trzymając w ręku te zwrotnice, te aparaty trakcji i telegraficzne, niezbędne ludziom nowożytnym, ale i rządowi. Jesteśmy inteligencją najrealniej związaną z życiem narodu, ściślej niż dziennikarstwo. Nasze związki prowadzą normalny ruch rewolucyjny, jeżeli tak wyrazić się można. My to groźbą powszechnego strajku wywieramy najsilniejszy nacisk na rząd upierający się. Bunt „Wojska byłby zapewne straszniejszy i radykalniejszy, nie do tego buntu daleko, pomimo że go profesor Rajkowski ma już w swym notatniku terminowym — i taka rzeź jest nieobliczalna w swych rozmiarach i wynikach. Tymczasem my, urzędnicy i robotnicy publiczni, popieramy wołania ogółu siłą realną, równającą ®ię też w mocy szachowania wielu karabinom i armatom.
Możnaby się do tej roli zapalić, gdyby spółtowarzysze byli trochę... więksi. Jest tam gdzieś na czele tęgi człowiek — Chrustalew — — szkoda, że go nie znam. Ale moi koledzy z biura i z partji mało mi się zmienili. Idą siłą rozpędu do konsekwentnego celu, jednak rozpęd wzięli nie sami — popchnięto ich, więc idą. Tu znowu jesteśmy tylko filją i echem ruchu rosyjskiego.
Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/127
Ta strona została przepisana.
115