Już kilka dni temu... Dzisiaj po raz pierwszy mogę pisać.
Gwiazdo ty mego przeznaczenia, życiodajna i śmiertelna, rozgrzesz mnie, powiedz, że mi wolno, choć wszyscy cierpią, choć wszyscy walczą!...
Przccieżeś ty nie rozkoszą tylko, ale i siostrą sprawy naszej? Przecie nic podłego w tobie, z tobą być nie może? — —
Dziwy sprawiasz, jak tęgie wino wypite po dniu wielkiego trudu, które omdlałość przemienia w siłę, a siłę w szaleństwo.
Usta twe nie są słodyczą owocu — upał twej duszy jest w pocałunku twoim.
Nie padasz mi na pierś, jak dziewczę kryjące wstyd swój w ślepocie. Oczy twe świadczą ciągle prawdzie bezwstydu.
Całaś piękna, oblubienico moja...
Co ja piszę? — pieśń Salomonową? — —
Trochę spokoju. Przecie jej tu niema, chociaż czuję jej wzrok, jej zapach, widzę, w jakiej pozie spoczywa...
Tak się musiało stać to, piorunem. Kto naszej miłości przepisał czas do namysłu, obowiązek wahania się? czy zwyczaj? czy literatura?
Przyjechała tu dla mnie. Chwyciła się tam tej misji politycznej, którą mógł przecie wykonać kto inny.