Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/147

Ta strona została przepisana.

po hotelu. Gdybyś był moim mężem... Jak to szczęśliwie, że nie jesteś moim mężem! nigdybyśmy tak się nic kochali w tem niebezpieczeństwie, w tej grozie, w tych czasach... Nie wzdrygaj się, dzieciaku! To twój najpierwszy obowiązek mnie kochać. Sądzisz, że dlatego jesteś opieszałym spiskowcem, gorszym obywatelem? Ach, ty głuptasku! Ja już myślę za ciebie, gdy sobie śpisz w domu, czy w biurze...
Rzeczywiście, myśli nietylko o mnie, ale i o swej misji. Drugiego zaraz dnia po przyjeździe przyprowadziłem zaraz do niej pokolei profesora Rajkowskicgo, Tomiłowa i Helda. Zapragnęła ich zobaczyć po mojem opowiadaniu. Wzywała ich potem jeszcze do siebie. O Rajkowskim mówiła mi z wielkiem uznaniem, Tomiłow także jej się podobał, ale pieniądze oddała Heldowi, pomimo wstrętu, jaki w niej obudziła jego brzydota. I zapewne dobrze uczyniła. Held jest najrealniejszy z naszych działaczy.
Tego samego dnia spotkał się ze mną Tomiłow. Szukał mnie wszędzie, nawet w biurze, gdzie nie byłem, (już tam rzadko kto z nas bywa) aż nareszcie dopadł mnie na ulicy i zaciągnął do pustego kąta w garkuchni.
— A cóż baronesa? ot, towarzysz sławny!
Zęby wyszczerzył jak młody wilk, któryby między stadem owiec zobaczył antylopę. To pewna, że z taką kobietą w życiu swojem nie gadał.
— O co chcecie pytać? kiedy wyjeżdża?
— Ona mnie mówiła. Ja chciał was zapytać, czy ona wam dobrze znajoma?
— Oddawna. — Polka przecie z domu.
— Nu, już ona nie Polka!
— A to skąd pan wnosi?

135