Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/149

Ta strona została przepisana.

— Udajcie się do Rajkowskiego, albo do Helda.
— Czort z nimi! — zaklął Tomiłow — jak tylko do pieniędzy, tak i partja w wiedomstwo obraca się.
Rozstaliśmy się dość kwaśno.

∗             ∗

Od tego czasu nie spotkałem żadnego z towarzyszów. I wogóle dni pomieszały mi się w rachubie, te dni prawie bez snu, kochane i trwożne.
Bo czasem, szczególniej, gdy zajrzę do biura, ogarnia mnie jakiś fizyczny lęk, który mnie poprostu wścieka na mnie samego. Przecie nie bałbym się wykonać najniebezpieczniejszej akcji, stanąć w szeregach, na barykadach, gdyby zaszła potrzeba. Zdrów się czuję zupełnie, dobrze mi, jak nigdy. Jednak — mam to wrażenie, że chodzę we śnie, a może powinienbym chodzić bacznie i trzeźwo.
Hela czuwa za mnie, myśli za mnie... Hela? kobieta? — — —
Spotkałem wczoraj, po kilkudniowem niewidzeniu, pannę Zofję. Ucieszyła się do mnie, a ja może do niej za mało, bo zapytała złamanym głosem, co mi jest. Chciałem ją odprowadzić do domu.
— Pan teraz bardzo zajęty. Nauczyłam się już powracać sama.
— Pani jeszcze co dzień przychodzi do biura?
— A jakże.
— Wkrótce nie będzie biura, panno Zofjo.
— To jest, rozpoczniemy strajk powszechny? Kiedy? czy pan nie wie dokładnie?
— Czekamy jeszcze na niektóre wiadomości — odpowiedziałem niedbale, aby ukryć własną nieświadomość.

137