Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/158

Ta strona została przepisana.

Szedł lekko i dumnie, jakby prowadził tam tych; on miał twarz wodza, sołdaty — zwieszone głowy niewolników. I mnie wzrokiem rozkazywał:
— Nie znam cię — mijaj!
Minąłem go zaś przed samym posągiem Chrystusa, niosącego swój krzyż na tarasie kościelnym. Wtedy dopiero Piast odjął ode mnie promienie swych oczu i wypogodził je ufnym blaskiem, podnosząc w górę do Boskiego Męczennika. Czapkę zdjął, przycisnął do piersi i maszerował dalej, świecąc srebrną swą koroną.
Spojrzałem za nim.
Nie! to niemożliwe, Bogu niepodobne, aby ten człowiek zginął! On prowadzi tamtych, niewolników — pohetmani on im do wielkich przeznaczeń. — — Nad zamkiem królewskim jakaś zorza — — —
Ale gdzie ja? co mnie mówiły te straszne oczy ojcowe? — — —



146