nie — i tyle twojego życia. Mnie trzeba, żeb’ dusza pohulała.
— To jest: chcecie przewrotu, żeby w nim każdy mógł rozwinąć swoje instynkty... no, albo dopiąć ideałów?
— Koniecznie! Jak będzie rzeźnia, że aż ziemia krwią popłynie, a niebo dymem zaciągnie, tedy każdy mały, przyciśnięty Łukaszka wyda z siebie wielkiego Łukę — tedy będzie życie!
— No, uda się — a potem?
— Nie zostanie krowopijców ludu, ani kapitalizmu, ni fabryk przeklętych, ni roboczego trudu dla bl... czynowników.
— Nie pozostanie nic. Ale potem cóż będzie robił Łukasz Nikitycz?
— A cóż? będzie cicho, to choć spać — — albo i Hospodu Bohu pomodlić się.
To są tarany do przewrotu jedyne.
Pilno mi jednak było dogadać się z Tomiłowem do mojej sprawy specjalnej i zapytałem powtórnie, czy może się dowiedzieć o Piaście.
— W mig — ja tylko na Czeremuchina świsnę, który z ochraną tam... Do wieczora będzie raport choć na herbowej bumadze.
— Ja się wam za to postaram o trochę pieniędzy na strajk — rzekłem nieostrożnie.
Tomiłow zachmurzył się i byczy kark wyprostował:
— To wy mnie sześć dni temu nazad na strajk nie dawali, a dzisiaj wziątkę za robotę dla kniazia? Merci Mossie! u mnie już pieniądze swoje jest.
Wyciągnąłem do niego rękę serdecznie:
— Przepraszam was, towarzyszu. Przecie na strajk, nie dla was!
Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/165
Ta strona została przepisana.
153