Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/166

Ta strona została przepisana.

Odrazu udobruchał się:
— Nie, brat! — tak ty za karę moją wódkę będziesz pił.
Musiałem wypić kieliszek. A Tomiłow nabrał po wypiciu jeszcze trochę blasku do oczu i powstał:
— Wieczorem o 9-ej na temże miejscu. — — Już idę.

∗             ∗

Wieczorem mój Łukasz zjawił się punktualnie. Patrzył na mnie jakby trochę podejrzliwie:
— Niema waszego kniazia ni w turmach, ni w ucząstkach. I w Warszawie pewno niema.
— Jakżeż?! na własne oczy go widziałem prowadzonego przez żołnierzy pod bronią.
Tomiłow jeszcze mnie badał oczyma, potem zamyślił się:
— Nu, tak on może pod drugiem nazwiskiem?
— A prawda. Tam do licha!
— Uspokójcie się. Ot mam spis wszystkich aresztowanych „iz znati“ (z osób znakomitszych). U niego figura dobra?
— To napewno. Za włóczęgę, ani za złodzieja nikt go nie weźmie.
— Tak on musi tu być zapisany, jeżeli popadł się.
Przejrzałem spis, uważając pilnie i na pseudonim, który pamiętałem z Berlina. Nie było go. A lepiej jeszcze, że wszystkie spisane osoby znałem albo osobiście, albo z nazwiska i zajęcia.
Obym się pomylił!... chociaż to niemożliwe.
I czuję dotąd, że On tu jest.



154